wtorek, 30 kwietnia 2013

Plastelina

Właśnie "odkryłyśmy" plastelinę.

A właściwie ja, bo Mila bawi się plasteliną u babci już od dawna, ja jednak do tej pory traktowałam ją po macoszemu (plastelinę, nie Milę). Górowała ciastolina. Gdzieś miałam zakodowane, że plastelina to archaizm, którym my, dzieci poprzedniego systemu, byłyśmy - owszem - zachwycone. Ale przecież teraz mamy tyle nowych, wspaniałych mas plastycznych....

Dzisiaj jednak Mila wybrała sobie do zabawy włnie plastelinę, której opakowanie (podarowane nam przez koleżankę) leżało w szufladzie, wciśnięte w kąt.

No i zaczęłyśmy lepić.

Pomyślałam, że być może łatwiej będzie Mili przyklejać płaskie formy do kartki, niż lepić coś przestrzennego.

Ulepiłam w ten sposób kilka rzeczy, żeby nadać całej naszej pracy jakiś tor.




I przy tym odkryłam niewątpliwą zaletę plasteliny - świetnie się ze sobą łączy. Czego nie można powiedzieć o ciastolinie


Mila też wzięła się za lepienie.


 Z dużym zainteresowaniem spotkała się moja biedronka. Okazało się, że jest chora i musi odpoczywać w łóżeczku. Na specjalnie ulepionej podusi.


Musiał być też stolik z lekarstwami.


Przy okazji okazało się, że jednak lepimy formy przestrzenne :-)


Tak samo było z drzewkiem, które wyrosło na mojej trawce.


Całkiem nam się obrazek udał.


Potem Mila ulepiła dla mnie placek z jabłkami i cukrem pudrem.


Był przepyszny :-)


Plastelina, starsza siostra ciastoliny, jest chyba niedoceniana. Przynajmniej była, u nas w domu. A to taki świetny materiał. Co prawda brudzi ręce jak diabli, ale okazało się, że moja córka uwielbia szorowanie paznokci szczoteczką, więc nic już nie stoi nam na przeszkodzie w plastelinowych działaniach. 



 
 

piątek, 26 kwietnia 2013

Ścinki

Jakiś czas temu natknęłam się w sieci na ogłoszenie, że pracownia krawiecka odda skrawki materiałów.
Oczami wyobraźni ujrzałam możliwości, które daje pudło ścinków różnych materiałów....
Skontaktowałam się z ogłoszeniodawcą i zamówiłam takowe pudło.

Przytaszczyłam je do domu, otworzyłam i ... oniemiałam.
To, co było w środku, przekraczało granice mojej wyobraźni.

Dziecko za to było zachwycone.


Zanim się obejrzałam rozwlokła te diabelskie skrawki po całym pokoju.


Najpierw pomyślałam: "A niech się bawi. Dobrze, że chociaż ona ma jakiś pomysł na to.


Ale jednak nie wytrzymałam długo. Kategorycznie zażądałam posprzątania.
Dziecko grzecznie posłuchało. A i ja świnia nie byłam i pomogłam.

Dziecko nadal chciało się bawić, ale znalazło sposób na pogodzenie naszych - wydawałoby się wykluczających się - potrzeb.
   

W końcu jednak wylazła z pudła i poszła do innych zajęć.
Pudło wylądowało w kącie. Stało i czekało na moje oświecenie - jak to można, u diabła, wykorzystać?

Pewnego dnia Mila zażądała wywleczenia pudła.

Wykonałam.

Zostawiłam ją z nim samą w nadziei, że wymli jakąś fajną zabawę. Ale ona tylko zaczęła się "ubierać".  


 Ja za to wymyśliłam, żeby zagrzebać w tych szmatach jakiś przedmiot. Mila miała go znaleźć.

Szukała....
 

Szukała...





I znalazła :-)



I to by było na tyle. Moja inwencja w kwestii ścinków została uśpiona.

W nadziei, że w końcu się obudzi, nie wyrzuciłam ich jeszcze.  Przychodzi mi do głowy jedynie wypchanie nimi jakiejś poduszki. 

Ale to by było raczej mało kreatywne.

Póki co wypchałam nimi worek próżniowy, bo pudło znacząco nadżarł kot (lubi tekturę falistą). 



Jakby ktoś miał jakiś pomysł, co fajnego można zrobić z worem ścinków, to z przyjemnością przyjmę :-)


 

Rowerek

Ostatniego lata postanowiliśmy sprawić Emilce rowerek.
Miała już co prawda rowerek trójkołowy, który służył jednak wyłącznie do wożenia jej na nim, gdy była młodsza. Do jeżdżenia samodzielnego kompletnie się nie nadawał.

Kupiliśmy więc rowerek. Zdecydowaliśmy się na biegowy, czyli nieposiadający pedałów. Jeździ się na nim, odpychając nóżkami. Podobno gdy przychodzi czas na zwykły rower, dziecko w mig łapie o co chodzi, bo naukę zachowywania równowagi na opanowaną.

Na początku Mila "jeździła" w bardzo komiczny sposób - po prostu prowadzała rower, trzymając go między nóżkami. Trochę czasu zajęło jej obczajenie, że ma usiąść na siodełku i odpychać się nóżkami. Ale i tak bardzo jej się podobało i ubóstwiała swój rowerek.


A dzisiaj Mila szaleje już, jak stara :-)



Pojawiają się również wariacje "Mamusiu, popats, jezdzę na jednej nodze!"


Rowerek biegowy jest super.
Jak patrzę na Milę, to widzę, że przesiądzie się na rower pedałowy bez żadnych problemów i wspomagaczy w postaci dokręcanych kółek.



środa, 24 kwietnia 2013

Zakrętki

Kolejna zabawa mająca na celu ćwiczenie sprawności paluszków, ale i spostrzegawczości wynikającej z konieczności odnajdywania pasujących do siebie elementów.

Od jakiegoś czasu zbierałam różne buteleczki i pojemniczki z zakrętkami.
Gdy zgromadziłam ich już pewną ilość, poodcinałam gwinty (niektóre butelki były bardzo duże) i wrzuciłam do pudełka.
Najpierw pokazałam Emilce zakrętki w komplecie z gwintami.


Potem poodkręcałam nakrętki i zadaniem Mili stało się odnalezienie pasujących gwintów.
 

 
No cóż - spóźniłam się.

Jakiś rok.

Wtedy pewnie byłoby to dla niej wyzwanie.

Teraz po prostu ponakręcała zakrętki. I już.



Potem oczywiście nie odmówiła sobie policzenia :-)


Zabawa nawet fajna, ale dla nas za krótka :-(

Polecam mamom młodszych dzieci.


 
 
 

sobota, 20 kwietnia 2013

Bajka terapeutyczna

Od pewnego czasu Mila zaczęła bardzo źle znosić rozstania z nami. Objawiało się to długotrwałym płaczem, podczas którego nie można było nawiązać z nią kontaktu. Ponieważ nie wystąpiły żadne nowe okoliczności, które mogłyby spowodować takie reakcje, przyczyny upatrywaliśmy w lękach rozłąkowych.
Zaczęłam się zastanawiać, jak tu Emilce pomóc.
Rozstawać się musiałyśmy i tego zmienić nie mogłam.

Postanowiłam (jak w każdej prawie sytuacji problemowej) poszukać rozwiązania w literaturze.

Podpytałam, porozglądałam się w sieci i .... nie znalazłam nic odpowiedniego.
Emilka ma dopiero trzy lata (a opisywany problem zaczął się już jakiś czas temu) i obawiałam się, że trudno będzie jej się utożsamić z bohaterką, która jest - na przykład - zwierzątkiem. A takie rozwiązanie stosowane jest w większości bajek terapeutycznych.

Pomyślałam, że nie ma rady - trzeba stworzyć coś samemu.

Za wzór obrałam sobie bajeczkę Marii Molickiej "Zuzi-Buzi".

Najpierw przeczytałam ją Emilce w oryginale, ale to nie był dobry pomysł. Bajka jest skierowana do starszych dzieci, język momentami jest dość trudny a opisana w bajce sytuacja nie do końca adekwatna do naszej.

Napisałam więc swoją bajkę.

Nie zmieniłam imienia głównej bohaterki, bo Emilka je zapamiętała i co jakiś czas domagała się książeczki o Zuzi-Buzi.

Panią Molicką więc przepraszam za to zapożyczenie. Zrobiłam to na użytek własny, więc mam nadzieję, że zbytniego naruszenia praw autorskich nie dokonałam :-)

Książeczka wyszła mi tak:




Tekst opatrzyłam ilustracjami znalezionymi w internecie.



Bajeczka rozpoczyna się tak:
"W pewnym małym mieście mieszkała sobie rodzina: mama, tata i ich córeczka, nazywana przez rodziców Zuzi-Buzi, ponieważ mama i tata bardzo lubili dawać jej buziaki. Zuzi-Buzi bardzo lubiła się przytulać do swoich rodziców. A oni bardzo lubili przytulać Zuzi- Buzi.

Niemal żywcem przepisana z oryginału. Ale potem idę już inną drogą. 
Najpierw mama budzi Zuzi-Buzi rano, razem się szykują, wychodzą i jadą do babci. Tam mama zostawia córeczkę i idzie do pracy, a Zuzi-Buzi zaczyna płakać. I tak dalej.

Stwierdziłam, że dla Mili opowiadanie musi dokładnie opisywać taką sytuację, w jakiej ona faktycznie się znajduje. Jest jeszcze zbyt mała, żeby stwierdzić, że to właśnie o niej, a na tyle duża, żeby dostrzec podobieństwa i utożsamić się z bohaterką.

Przedsięwzięcie chyba się udało - płacze ustały.
Chociaż trudno z całą pewnością stwierdzić, że akurat książeczka była tego przyczyną, ponieważ równocześnie dużo z Milą rozmawialiśmy na ten temat. Prawdopodobnie zadziałało wszystko razem.
Najważniejsze, że Mila zaczęła lepiej znosić rozstania z rodzicami.



 

 

czwartek, 18 kwietnia 2013

Malowanie rolką

...po papierze toaletowym.

Od jakiegoś czasu stałam się straszną śmieciarą. 
Zanim wyrzucę jakiegoś śmiecia, zawsze zastanawiam się, czy aby na pewno jest to tylko śmieć, czy tylko udaje, a tak naprawdę jest  zaczątkiem jakiejś fajnej zabawy :-)

Rolek po papierze toaletowym mam już tyle, że trzeba było zacząć coś z tym robić.
Na konstrukcje typu samochody czy samoloty Mila jest jeszcze zbyt mała.
Połączyłam to więc z farbami.

Na tackę nalałam po trochu farbek rożnych kolorów, dałam kartkę papieru i pokazałam jak to się robi.



Drugą rolkę wygięłam w kształt serduszka.


Po odbiciu kilku znaczków Audi zostawiłam Milę z rolkami sam na sam.

Mila - jak to Mila - miała własną koncepcję zabawy.
Przyniosła pędzelek i zaczęła przyozdabiać samą rolkę.



Niezwykłym doznaniem jest dla mnie przyglądanie się Mili w trakcie takich jej zajęć.
Jest pełna skupienia, całkowicie pochłonięta tym, co robi.

Chociaż z drugiej strony.... zawsze usłyszy, że zmywarka weszła w końcową fazę zmywania i za chwilę będzie "0"  - wtedy rzuca wszystko i biegnie się ukryć, bo "zero goni" (mnie proszę nie pytać....)


Jej minka jest dla mnie bezcenna.

Zabawa z malowaniem rolką (rolki?) skończyła się tak, jak każde przedsięwzięcie, w którym biorą udział farby.



Co tam jakieś rolki, skoro można ... posmarować rączki!



To najlepsza zabawa :-)



Rolki po papierze toaletowym można wykorzystać na wiele sposobów. 
A ich niewątpliwą zaletą jest ciągłość dostaw :-)



 

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Koncert "Smyki" II

Tak mnie wyczerpało "odbieranie nagrody" (vide poprzedni post), że już myślałam, że nie znajdę siły na posta właściwego, zaplanowanego na dzisiaj.
Ale postanowiłam coś jeszcze z siebie wykrzesać, bo post i tak jest już o jeden dzień spóźniony, jako że opisywana impreza miała miejsce wczoraj.

Byłyśmy na kolejnej części koncertu. O pierwszym razie pisałam Tutaj.

Tym razem dzieci miały możność poznać inne instrumenty.
Fagot:


Skrzypce i harfę:


Harfa się spodobała.


Szczególnie, że fakt podobieństwa brzmienia harfy do plusku wody został sprytnie wykorzystany przez organizatorów: wszyscy zostaliśmy spowici przez fale oceanu....


A dzieci mogły sobie dodatkowo popluskać.

Wodą w dmuchanym baseniku.


Wszystko przy dźwiękach harfy.


Już myślałam, że nie da rady odessać jej od tego baseniku...
Ale jakoś dało :-) 

Teraz przerwa w Smykach aż do września :-(


  

Wyróżnienie

Otrzymałam wyróżnienie od Joanny:
Jest to Liebster Award!

Całkowita niespodzianka dla mnie, szczególnie, że jestem w blogosferze od niedawna i raczej więcej piszę, niż czytam innych, a to z powodu zwykłego braku czasu.
Dlatego tym milej mi się zrobiło, bo znak to dla mnie, że faktycznie mój blog się podoba! A to zawsze cieszy :-)

Dziękuję!!!


Zapoznałam się z zasadami i czy prędzej odpowiadam na zadane pytania:




1. Jakie są Twoje ulubione kwiaty?

Te, których mój mąż jeszcze u nas w domu nie posadził ;-)


2. Która z piosenek wydaje Ci się skomponowana dla Ciebie/o Tobie?

 "Nie żałuję"

3. Jaki jest Twój ulubiony film?

"Kola"

4. Co jest Twoim zdaniem kwintesencją kobiecości?

 Wdzięk.

5. Co jest Twoim kulinarnym specjałem?

Precelki :-P

6. Wymień pięć osób (realnych bądź fikcyjnych), które zaprosiłabyś na kolację?

Jesper Juul,  Richard Ferber,  Thomas Gordon, Tracy Hogg, Wojciech Eichelberger
myślę, że dyskusja tego grona mogłaby być ciekawa ;-) 


7. Jaka jest Twoja ulubiona literacka postać?

 Mama Pawełka.


8. Co najbardziej lubisz w blogowaniu?

Blogowanie :-)

9. Jaki jest Twój ulubiony serial (polski bądź zagraniczny)?

Nie oglądam żadnego.

10. Jaki jest Twój ulubiony napój?

Jasne pełne :-)



A teraz rzecz trudniejsza - nominacje.
Raczej nie uda mi się znaleźć aż 10 blogów, ponieważ - jak napisałam wcześniej - niezbyt dużo ich czytam.
Ale spróbuję nazbierać tutaj te, na które zaglądam najchętniej:



To chyba tyle.

Teraz mam zadać pytania - ile? Tyle co nominacji, czy 10?
Chyba tyle, co nominacji, proszę bardzo:


1. Jeden przymiotnik, który najcelniej Cię określa?

2. Jeden przymiotnik, którego nie można użyć w stosunku do Ciebie?

3. Jeden przymiotnik, który chciałabyś do siebie zastosować? 

4. Jeden przymiotnik, którego nigdy nie chciałabyś wobec siebie użyć?


Uffff...!
Strasznie dużo wysiłku kosztuje taka nagroda..... ;-)




 

sobota, 13 kwietnia 2013

Zapinanie guzików

Jako że Mila od września idzie do przedszkola, ja już zaczynam zastanawiać się, jak jej związany z tym stres zniwelować.
Przede wszystkim - pomóc opanować umiejętności przydatne w życiu codziennym.
Mila jest bardzo samodzielna, ale niektórych rzeczy nie chce robić z założenia.
Do nich należy zapinanie guzików.
Co prawda nie napotyka tej trudności często, jako że żyjemy w świecie rzepów, zatrzasków i zamków błyskawicznych. Ale jednak się zdarzają.

Kiedyś widziałam na jakimś blogu świetny sposób na naukę zapinania guzików. I teraz go zrealizowałam.
Kilka wieczorów zajęło mi uszycie tego:


Co po odpięciu guzików wygląda tak:


Pokazałam obrazek Emilce.
Najpierw mogła mu się przyjrzeć w pełnej krasie.

 
Potem musiała się odwrócić, a ja przez ten czas odpięłam wszystkie elementy.
Mogła zacząć przypinać.


Mimo atrakcyjnej formy spodziewałam się jednak sprzeciwu, złości i marudzenia, tak jak to zwykle bywa przy okazji guzika.
Ale Mila zabrała się do dzieła z entuzjazmem.



I była bardzo dumna z efektu swoich działań :-)

 
Potem Mila poodpinała wszystkie części i przyszła kolej na mnie.

Wyszło mi tak :-)


Mila złapała się za głowę: "Wszystko źle! Muszę po Tobie wszystko poprawić!"


I poprawiła. 



Tym sposobem nauka nie skończyła się na jednym przypięciu. 
Ale i tak okazało się, że mój fortel nie był potrzebny, bo Mila polubiła przypinanie i co jakiś czas na nowo zabiera się za obrazek :-)

Co mnie oczywiście bardzo cieszy. Zarówno z powodu ćwiczenia ważnej umiejętności, jak i używania rzeczy, przy której trochę się naściuboliłam.... :-)